• Turniej piłki nożnej

          • Niektórzy myślami byli już przy piątku - snuli weekendowe plany, wyobrażali sobie, jak oddają się błogiemu lenistwu i pełnymi garściami czerpią z uroków wolnego czasu. Inni - wręcz przeciwnie - skupieni byli na tu i teraz. Z namaszczeniem składali w kostkę codzienne ubrania i przywdziewali strój sportowy - podciągali getry, zwinnie wsuwali się w koszulki, najlepiej opatrzone jakimś numerem i znanym nazwiskiem, wiązali kolorowe buty, delikatnie muskając ich czubki już przygotowane do finezyjnych zwodów i pięknych strzałów. 

            W szatniach wymieniali się ostatnimi spostrzeżeniami i strategicznymi ustaleniami - kto stoi na bramce, kto zostanie wysunięty na tak zwaną szpicę, no i najtrudniejsza kwestia - kto zacznie mecz od grzania ławy. Emocje zagęściły atmosferę tym bardziej, że sala gimnastyczna prędko wypełniła się zagorzałymi kibicami poszczególnych klas - są transparenty, pompony, trąbki i gwizdki. Choć sędzia nie wskazał jeszcze na środek boiska, co oznaczałoby zaproszenie do gry, to już teraz wiadomo, że każde podanie i próba strzału w światło bramki będzie wzbudzała wśród kibiców wrzenie. Już samo losowanie meczowych par było emocjonujące - niektórzy wyraźnie cieszyli się z tego, kogo przypadek zesłał im jako pierwszego przeciwnika, inni byli wyraźnie poruszeni faktem, że mecz otwarcia może być meczem o wszystko, bo już na wstępie trafił im się najtrudniejszy przeciwnik. Gdy zabrzmiał pierwszy gwizdek i turniej piłki nożnej klas szóstych można było uznać za otwarty, rozpoczęła się wręcz mordercza walka o każdą piłkę i każdy centymetr boiska. Optymizem napawa fakt, że wśród barczystych, silnych chłopców pojawiły się dziewczyny, które na boisku w niczym im nie ustępowały - ofiarnie blokowały strzały, pędziły z piłką obiema flankami boiska, szukały dziur w defensywie i atakowały bramkę przeciwników. Całość turnieju rozegrana została we wspaniałej, sportowej atmosferze, która dla niektórych nosiła znamiona niedalekiego już Mundialu w Rosji - były emocje, nagłe zwroty akcji; był czarny koń, który prawie spłatał figla, były nieoczywiste porażki i wielkie zwycięstwa. Był także wysiłek, starania - czasem płonne; były pojedynki, których przebiegu nie oddawał wynik; były też potyczki rozgrywane zgodnie z oczekiwaniami kibiców i zawodników. Ale przede wszystkim - była sportowa radość. Z udanego dryblingu, strzelonej bramki, z obronionego strzału. Był duch fair-play i joga bonito. Widowisko było oszałamiające!

          • Niewiarygodne eksperymenty

          • Na dźwięk słów "fizyka" i "chemia" zdecydowanej części uczniów cierpnie skóra, plecy oblewa zimny pot i zaczynają trząść im się ręcę. Tablica Mendelejewa to początkowo zbiór dziwnych symboli, Newton co prawda z czymś się kojarzy, ale w zasadzie brzmi bardziej jak nazwisko wysokiej klasy koszykarza, a pipeta czy kolba jak mało wyszukane przezwiska. No ogólnie rzecz ujmując - czarna magia.

            Uczniowie najczęściej zżymają się, że to wszystko jest takie trudne i niezrozumiałe. Ale gdy usłyszą słowo "eksperyment", "doświadczenia" lub "naukowiec", sytuacja diametralnie się zmienia. Nagle podrywają się do pracy, chcą wszystkiego dotknąć, zmieszać odczynniki (najlepiej, by doprowadziły do jakiegoś niewielkiego, acz efektownego wybuchu!), zachwycają się ich barwami. Są ciekawi, jak to wszystko funkcjonuje, z czego wynika i dlaczego właściwie kwas zawsze trzeba wlewać do wody, a nie odwrotnie. Na chwilę wcielają się w rolę małego Dextera lub Emmetta Lathropa Browna, z chęcią przywdzialiby biały fartuch, gogle ochronne i rozczochraliby sobie włosy, bo to rzecz, po której bezbłędnie można rozpoznać szalonego naukowca. No i właśnie tę niezmienną, niesłabnącą fascynację naukowymi eksperymentami postanowił wykorzystać nasz zespół "umysłów ścisłych" - ku chwale rozpowszechniania wiedzy siły połączyli fizycy, chemicy, biolodzy i zaprosili naszych uczniów do wspólnych doświadczeń. Wybuchów na całe szczęście nie uświadczyliśmu, ale i tak było zjawiskowo! Atmosfera była wręcz elektryzująca - ciekawość sięgała zenitu i potwierdziła się stara, szkolna prawda - najlepiej uczyć się przez doświadczenie, wtedy wiedza sama wchodzi do głowy. A jeśli można jeszcze przy tym coś zadymić lub zaczny iskrzyć... Tym atrakcyjniejsza będzie zabawa!

          • Światowy Dzień Darwina

          • Dlaczego fenek ma duże uszy, grzechotnik grzechocze swoim ogonem, a człowiek się poci? Po co nam kciuki, a sowom duże oczy? Takie pytania moglibyśmy mnożyć, a odpowiedź na nie jest jedna, choć ona niestety ludzi dzieli. Za wszystko odpowiedzialna jest ewolucja - powolny rozwój, dostosowywanie się do warunków i okoliczności. To jednocześnie najbardziej zagadkowa i fenomenalna forma inteligentnego przystosowywania się. 

            Uszy fenka to wachlarze, które pomagają mu się schłodzić, gdy temperatura na pustyni osiąga niewyobrażalne wręcz poziomy. Złowieszczy dźwięk, który wydaje ogon grzechotnika i który rozchodzi się w promieniu kilkudziesięciu metrów, to zwyczajny znak ostrzegawczy - nie zbliżaj się do mnie, bo to się źle skończy. Wszystkie te rozwiązania zostały wypracowane na przestrzeni setek tysięcy lat, a ich znaczenie zawsze ma swoje źródło w teorii, którą opracował Darwin. To jemu zawdzięczamy rozwiązanie części zagadek, które od zawsze nurtowały ludzkość. Jako dowód wdzięczności dla dokonań tego człowieka ustalono, że dzień jego urodzin - 12. lutego - będzie międzynarodowym świętem wszystkich nauk przyrodnicych, dzięki którym możemy zrozumieć procesy, w których uczestniczymy każdego dnia. W naszej szkole też poznawaliśmy tajniki ewolucji, które na prosty język przełożył pan Michał Misiak, przedstawiciel Polskiego Towarzystwa Nauk o Człowieku i Ewolucji. Wspólnie zastanawialiśmy się, jak organizmy przez lata doskonaliły się, żeby przetrwać. Dzieci były zafascynowane. Dziękujemy panie Darwinie!

          • Dzień Śpiocha

          • Jest taki dzień w ciągu roku szkolnego, kiedy nikogo nie dziwi fakt, że po korytarzu sennie snują się uczniowie przyodziani w kolorowe, miękkie piżamy, włóczą za sobą kocyki, poduszki, a w ramionach dumnie dzierżą swoje ulubione przytulanki. Nikt też nie będzie robił sensacji, że jego wychowawczyni tłumaczy ułamki będąc w szlafroku i papilotach. Nawet na ziewanie wszyscy jakoś przymkną oko. Ten dzień to spełnienie skrytych marzeń (także sennych) zarówno uczniów, jak i nauczycieli, którzy każdego dnia toczą heroiczny bój przy porannym wstawaniu, by zdążyć przed pierwszym dzwonkiem stawiającym w pełnej gotowości.

            Nie jest to tajemnicą, że każdemu choć raz przemknęła przez głowę taka myśl - ach, jak pięknie byłoby móc przenieść łóżko i ciepłą kołderkę wprost do sali lekcyjnej i o podbojach świata, wielkich odkryciach geograficznych i figurach geometrycznych uczyć się, leżąc w tych ciepłych pieleszach. Ten dzień to taka namiastka tego stanu - łożka co prawda nie ma, ale piżama, kocyk i poduszka dają poczucie, że nadal się w nim błogo tkwi. Każdego innego dnia takie widoki na szkolnych korytarzach byłyby dość zaskakujące, mogłyby zresztą być przyczynkiem do refleksji, czy aby na pewno wszyscy tego dnia obudzili się o odpowiedniej godzinie, no i przede wszystkim - czy jest u nas dobrze ze zdrowiem. Na szczęście Dzień Śpiocha obchodzimy w szkole już trzeci raz i wszyscy są do tego przyzwyczajeni. Musimy przyznać, że ten dzień jest szczególnie wyczekiwanym wydarzeniem. W tym roku był jednak jeszcze bardziej wyjąkowy niż zwykle, ponieważ poprzedziło go pierwsze historyczne szkolne nocowanie. W poniedziałek szkolny hol wypełnił się tłumem rodziców i dzieci. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że stało się to o godzinie 19, a nasi uczniowie byli objuczeni bagażami niczym najsilniejsi tragarze. W tych wypełnionych po brzegi walizkach i torbach znajdowały się wszystkie (nie)zbędnę akcesoria, które miały im pomóc przetrwać noc poza domem. Zaczęliśmy wspólną kolacją i seansem filmowym - później na uczniów czekały niespodzianki w klasach, włączając w to gry planszowe, niecodzienne polonistyczne quizy o północy i rozmowy do późna. Było świetnie, choć następnego dnia zaraźliwość ziewania wzrosła o 100%. Mimo to z pewnością jeszcze to powtórzymy!

          • Turniej Gier i Zabaw Ruchowych

          • W listopadzie nasi czwartoklasiści są już dużo śmielsi - otrzaskani z nowymi przedmiotami, oswojeni z zupełnie innymi nauczycielami, którzy samowolnie zastąpili ich ukochaną panią, zapoznani z resztą budynku szkoły, dotąd raczej niespenetrowaną. I gdy zaczynają sobie całkiem nieźle radzić na "nowym levelu", wuefiści stawiają przed nimi pierwsze większe, sportowe wyzwanie, no bo Szkolny Turniej Gier i Zabaw Ruchowych, to nie są, drodzy Państwo, żadne przelewki.

            Trzeba wybrać reprezentację, więc rodzą się przed nimi pierwsze trudne wybory, w których trzeba wykazać się strategiczną wręcz koncepcją; no a później? Później to dopiero się zaczyna! Gonitwy, przeszkody, głośny doping. Presja, zawrotne tempo, niespodziewane zwroty akcji. Trzeba mieć żelazne nerwy i świetną kondycję. Emocje niekiedy sięgają zenitu - trzeba się więc przygotować na wszystko i obmyśleć plan działania. A przy tym wszystkim należy pamiętać o najważniejszym - że siła tkwi w zespole, wzajemnym wsparciu i czystej, sportowej rywalizacji. Od niepamiętnych czasów na najwyższym stopniu podiom wspinają się ci, którzy aż do zakończenia ostatniego biegu i do ostatniego gwizdka sędziego walczą i dopingują swój zespół. W szranki stają cztery zespoły klasowe - zdeterminowane, by wygrać. Gotowe do wysiłku. Skupione na swoim celu. I tak właśnie zaczyna wielka sportowa przygoda, a my z uśmiechem lub okrzykiem na ustach możemy przyglądać się, jak wygląda istota sportu.

          • Turniej tenisa stołowego

          • Jeśli chcielibyście zdobywać zwycięskie laury w tym sporcie, musielibyście być zwinni, szybcy, zachowywać ciągłą jasność umysłu, przewidywać posunięcia przeciwnika, potrafić skutecznie zamarkować jakiś ruch, który współzawodnika wyprowadzi w pole, który zmusi go do błędu; poza tym to sztuka skupienia i cierpliwości (lata temu odbyła się rozgrywka, podczas której o jeden punkt zawodnicy walczyli dwie godziny i piętnaście minut, a piłka przeleciała nad siatką ponad 10 tysięcy razy!); niektórzy twierdzą, że to brzydsza siostra tenisa ziemnego, ale to zwykła złośliwość, która ma niewiele wspólnego z prawdą.

            Turnieje tenisa stołowego to w naszej szkole tradycja tak stara jak historie o sportowych sukcesach Andrzeja Grubby. Tegoroczny był nie mniej emocjonujący niż zeszłoroczne rozgrywki - był pot i pewnie mogłyby być i łzy, ale że wszystkie zawody odbywają się u nas w duchu fair play, to po odłożeniu rakietek i po umilknięciu dźwięków ostatnich kroków w zawodnikach zostaje jedynie radość i boskie zmęczenie. Emoje udzielają się głównie kibicom, którzy od lat mają swoich faworytów. Każdego roku zdarzają się na szczęście także tak zwane "czarne konie", które uatrakcyjnianją sport od zarania wieków. Zwycięzca jest jednak jak zawsze jeden - piękny duch sportu!

          • Spotkanie autorskie

          • Stworzyła niepowtarzalną, zabawną postać Korniszonka, z którą dzieci od pierwszego zdania zaczynają się utożsamiać. Cierpliwie i ciekawie wyjaśniła zawiłości historyczne przedstawicieli rodu Piastów - Mieszka, Bezpryma, Kazimierza Odnowiciela i innych dawnych władców naszego kraju. Odtworzyła dzieje dzieci legendarnego, owianego wieloma tajemnicami łódzkiego fabrykanta, Karola Scheiblera, oddającym tym piękny hołd swojemu rodzinnemu miastu.

            Bez strachu i skrępowania podejmowała trudne tematy - opisywała pogmatwane losy rodzin niepełnych, patchworkowych, które borykają się ze znaczniei większymi problemami niż dylemat, która restauracja będzie dobra na niedzielny obiad. A przy tym wszystkim w ogóle nie była natchnioną pisarką, która z gęsim piórem w ręku wyczekuje, najlepiej w okolicach północy, jak spłynie na nią czar muzy i napisze kolejną genialną książkę. Bez zbędnych upiększeń opisała swój pisarski warsztat, zasiewając tym samym w słuchaczach ziarnko nadziei, że im także może udać się kiedyś stworzyć takiego bohatera literackiego, który będzie później - już samowolnie - żyć w wyobraźni nastoletnich czytelników. Mowa oczywiście o pani Grażynie Bąkiewicz! Autorka odwiedziła naszą szkołę, przywożąc ze sobą całkiem pokaźny zbiór swoich książek. Myślicie, że pozwoliliśmy jej cokolwiek zabrać z powrotem? :)

          • Hipnotyczny koncert

          • Są tacy, którzy twierdzą, że lekarstwem na wszystko jest czekolada i zapewne mają rację. Zapewne znajdą się wśród nas także zwolennicy innej teorii - że smutki najskuteczniej leczy pizza, która nie pyta, tylko rozumie. Ale niezależnie od tego, czy Ty, czytelniku, należysz do #teamuczekolada czy #teamupizza, zgodzisz się (idziemy o zakład!), że bez względu na nastrój towarzyszy człowiekowi jeszcze inna rzecz - muzyka!

            Ludzie słuchają muzyki z najróżniejszych względów - gdy jest im smutno i w melancholii twórców szukają jakiejś platformy porozumienia dla wszystkich nadwrażliwych; gdy rozpiera ich radość i energia, które znajdują ujście w rytmicznym poruszaniu całym ciałem; gdy w huśtawce nastroju znajdują się gdzieś dokładnie na środku i chcieliby, by dźwięki wprawiły ten języczek uczuć w ruch, by wyraźniej wskazał na jakąś emocję; gdy jesteśmy znudzeni długą trasą spędzoną w dusznym samochodzie i chcemy się choć na chwilę odprężyć. Muzyka sprawia, że intenstywniej odczuwamy; muzyka - niezmiennie, właściwie od zarania dziejów - uczy i bawi. Dostarcza rozrywki, towarzyszy podniosłym momentom. Wprawia w zachwyt, porusza nogi nawet najsztywniejszych. I przede wszystkim właśnie - budzi emocje. Tak jest w zasadzie na każdym z naszych szkolnych koncertów. Czasem dzieci siedzą jak zahipnotyzowane, wsłuchując się w dźwięki rozchodzące się po auli, innym razem już pierwszy takt wprawia ich w wesoły, spontaniczny ruch. Jedno jest pewne - nikt nie pozostaje obojętny na tę muzyczną ucztę!

          • Ogólnopolska akcja - Urodziny Oliwii

          • Chyba każdy pamięta uczucie, które towarzyszy oczekiwaniu na ważny dla nas dzień - tę euforię mieszającą się z radosnym poddenerwowaniem i stresem, czy ten wielki dzień sprosta naszym oczekiwaniom, my oczekiwaniom gości, a goście prezentom. To napięcie odliczania dni, przygotowań, starań. Przypomnijcie sobie którąś z okazji, na której celebrację czekaliście aż tak długo. Wywołajcie z pamięci obrazy dni poprzedzających ją - emocje wracają jak żywe, zaczynają na powrót w nas tętnić, prawda?

            Tak mocno zakotwiczyły się w nas razem z tym wspomnieniem, że z całą mocą będą napływały za każdym razem, gdy o tym pomyślimy. Dotyczy to niestety także tego, co przykre i złe. Wyobraźcie sobie więc przeddzień swoich 12. urodzin - rozdajecie znajomym starannie wykonane zaproszenia. Kilka ulic dalej cukiernik właśnie kończy ozdabiać Wasz tort. Właściciel wynajętej sali zabaw właśnie przygotowuje kącik atrakcji. Ty tylko czekasz, aż skończy się już ten przydługi dzień w szkole i w końcu oddasz się błogiej zabawie w towarzystwie miłych ci osób. Z radością rzucasz w kąt plecak, wkładasz ulubione trampki i koszulkę i pędzisz w umówione miejsce. Tam jednak okazuje się, że... nikt z Twoich gości nie przyszedł. Nikt. Przykre? To mało powiedziane. Brutalne? W całej rozciągłości. Siadasz ze smutkiem pod kolorową girlandą z napisem "wszystkiego najlepszego!" i zastanawiasz się, dlaczego właściwie Cię to spotkało. Tak do końca nie zdajesz sobie z tego sprawy. Widzisz też zatrwożoną twarz swojej mamy. Ona wie. Twoi goście nie przyszli, bo uważają, że coś jest z Tobą nie tak, ponieważ masz autyzm.

            To nie jest wymyślona historia. Coś takiego przed kilkoma dniami przydarzyło się niespełna 12-letniej Oliwii, na której urodziny nie przyszedł nikt z zaproszonych kolegów i koleżanek. Na szczęście jednak karma ma to do siebie, że nawet, jeśli czasem trochę zaśpi, to wraca - a że Oliwia jest przesympatyczną, wspaniałą dziewczyną, karma wróciła ze zdwojoną siłą - siłą Internetu. Gdy tylko internauci dowiedzieli się o tym, co przydarzyło się dziewczynce, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Oliwia dostała tysiące prezentów i kartek urodzinowych, a na jej drugie urodziny przyszło prawie pół Warszawy. My byliśmy z Oliwią duchem, no a przede wszystkim dotarły do niej kartki własnoręcznie zrobione przez naszych uczniów. Wykazali się oni wielkimi pokładami empatii i wszyscy byliśmy zgodni co do tego, że każdy zasługuje na to, by w dzień urodzin czuć wyłącznie szczęście, a jeśli płakać, to tylko ze wzruszenia. Oliwio, wszystkiego najlepszego!

          • Dzieciństwo na Łazarzu

          • We wrześniu dowiedzieliśmy się już, jakie miejsca na Łazarzu są najważniejsze dla najmłodszych - które z nich były anturażem dla pięknych wspomnień, które zachwycają ich swoim wyglądem, które są miejscem najbardziej wymyślnych zabaw. No ale żeby uzyskać pełen obraz, należało jeszcze o zdanie zapytać dorosłych i skonfrontować te dwie wizje - tylko wtedy mogła powstać wielopokoleniowa mapa naszej dzielnicy, której stworzenie od początku było naszym celem.

            Fakt, że sposób postrzegania rzeczywistości zmienia się z wiekiem jest rzeczą tak oczywistą, że właściwie wstyd jest powtarzać takie komunały, ale fascynujące jest to, jak wielu aspektów życia to dotyczy. Okazuje się, że nawet w postrzeganiu miasta mało zostaje nam z naszej dziecięcości. I niby czujemy tę dawną magię miejsc, gdy słyszymy rzewne opowieści o dawnym Łazarzu i jesteśmy święcie przekonani o tym, że była to jakaś mityczna kraina pełna niespodzianek, przygód, czasem niebezpieczeństw (ach to dzieciństwo sielskie, anielskie), ale trudno jest to dostrzeć wśród oparów spalin, gdy szuka się wolnego miejsca parkingowego wokół Rynku Łazarskiego. Mimo wszystko jednak cztery rodziny, które zaprosiliśmy do udziału w projekcie, z zapałem szukały na mapie swoich punktów wspólnych. Staraliśmy się też pokazać dzieciom uroki dawnego Łazarza, które teraz - niestety - bardzo często możemy podziwiać jedynie na zdjęciach. W tym celu skorzystaliśmy z zasobów Stowarzyszenia Wirtualny Łazarz, które gromadzi takie materiały - a pan Roman Modrzyński snuł piękną opowieść o miejscach, których już nie ma. Rodzice wzdychali i uśmiechali się do swoich myśli, a dzieci nie przestawały się dziwić, o co im tak właściwie chodzi. Ale taki właściwie był cel, nieprawdaż?

          • Łazarskie igrzyska

          • Świat co prawda myślami jest bardziej przy zbliżających się wielkimi krokami Zimowych Igrzyskach Olimpijskich - kilkanaście wybitnych osobowości miało już zaszczyt prowadzić sztafety biegnące z ogniem olimpijskim, które niebawem całym swym blaskiem zapłonie w PyeongChangu - ale w poniedziałkowy poranek prawdziwe zmagania olimpijskie miały miejsce nie gdzie indziej, jak na Łazarzu. 

            Październikowe słońce było łaskawe dla naszych sportowców - łagodziło efekty niechybnej konfrontacji z pierwszymi chłodami tej jesieni. Jego blask rozświetlał skupione twarze, obnażał biegnące na nich linie żył, w których krew pulsowała szybciej niż zwykle, a perlisty pot, który spływał po skroniach tych, którzy zakończyli już swoje zmagania, lśnił w tym świetle dumnie i dodawał im powagi. A trzeba powiedzieć, że nasi szkolni sportowcy zostawili na tych bieżniach wiele serca, o czym najlepiej świadczy zdobyte przez nich - zaszczytne - trzecie miejsce w końcowej klasyfikacji medalowej. 18. medali nie zdobędzie ten, kto nie posiada niebywałej tężyzny fizycznej, hartu ducha i technicznych umiejętności! A jak oni wyglądali w tym ruchu, pędzie, sportowym uniesieniu! Nic dziwnego, że nawet Kazimierz Wierzyński uległ tak głębokiej fascynacji sportem, że był pod tak wielkim wrażeniem lekkoatletów, którzy są smukli niczym greckie kolumny, a podczas wysiłku ich mięśnie drżą na "cięciwie ciała". A jak jego słowa pięknie korspondują z tym, co uchwycone zostało na zdjęciach z 4. już Lekkoatletycznych Igrzysk Szkół Łazarskich! Jakby poeta tam był i widział te twarze, te łydki napięte podczas biegu, te dłonie wprawiające w ruch piłeczki szybujące w dal! "Motor serca już w uszach walić mi zaczyna,/Gotowe! Starter, strzelać! Raz-dwa-trzy!/ Ach - stopy już poderwał alarmowy sygnał,/ Klin powietrza się w gardło aż do bólu wbił, Galop ruchu mnie poniósł, oddech z piersi wygnał/ I z wszystkich żył pompuje coraz więcej sił"... Zwycięzcom gratulujemy sukcesu!

          • Eksploracje Poznania

          • Młodsi niestrudzenie eksplorowali Łazarz śladami rówieśników, swoich rodziców i dziadków, a starsi - jak to starsi - wypuścili się w miasto i właściwie oblegali je od każdej możliwej strony - czwartoklasiści, niczym ambulans rex, wędrowali po Ostrowie Tumskim, starając się zmierzyć, jak grube były wały zbudowane przez poddanych Mieszka, co przy kościele Najświętszej Marii Panny zmajstrowały czarcie paluchy, a także ile średniowiecznej katedry jest w tej budowli, która do dziś króluje;o nad miastem. Klasy piąte natomiast eksplorowały okolice zamku tego, dzięki któremu Poznań zaczął swe wspaniałe istnietnie, czyli naszego wspaniałego Przemysła. Poznały Ludgardę i jej mrożącą krew w żyłach historię, a może nawet, kto wie, dostrzegły ją gdzieś balansującą w okolicach wysokiej balustrady?

            Z pewnością złapali małą zadyszkę, gdy tak dziarsko wspinali się na wzgórze Przemysła, które swą niepozornością usypia czujność niejednego śmiałka. Szósto- i siódmoklasiści z kolei mieli zdobyć wzgórze, które już zupełnie góruje nad miastem - tajemniczą, niezbadaną bohaterkę wielu poznańskich historii, czyli Cytadelę. Miejsce, z którego padł artyleryjski strzał, który zburzył katedrę. Miejsce pochówku szkolnego patrona. I w końcu miejsce, które najzwyczajniej zachwyca swoją urodą, niezależnie od pory roku i aury, pełne krętych uliczek i drzew - latem dających wytchnienie od doskiwierającego upału, a zimą tworzące niepowtarzalny klimat, niekiedy straszny, niekiedy fantastycznie-baśniowy. Z wycieczek zostało wiele zdjęć, kilka rysunków, a nawet trawa we włosach. Szkolny rajd jak zwykle można zaliczyć do wyjątkowo udanych!

          • Sobotnie rajdy

          • Ta sobota, zgodnie z wieloletnią już tradycją, to dzień szkolnych wycieczek, by ekspolorować mniej lub bardziej znane zakątki Poznania. Młodsze klasy, w związku z naszym projektem dotyczącym wielopokoleniowego Łazarza, odwiedzały miejsca, które w swoim rankingu uznały za najbardziej atrakcyjne. Wybór nie był łatwy, bo Łazarz to klasyczne, nieoczywiste piękno i teren gęsty od miejsc powszechnie uznawanych za ciekawe.

            Arena, budynek dawnego Radia Merkury (i podziemny schron Arthura Greisera), palmiarnia i cały zresztą Park Wilsona, cerkiew, żydowski cmentarz, domy zamieszkiwane dawniej przez sławy - tym można byłoby przecież obstawić kilka wycieczek! Uczniowie jednak od razu wiedzieli, gdzie ich nogi poniosą.... A przy tym rozwiązywali zadania mające przybliżyć im historię naszej dzielnicy. Nieźle się nagłówkowali i nawędrowali! Oczywiście ich wybory najczęściej związane były z miłymi wspomnieniami z tych miejsc - ze świetną zabawą na placu, śmiechem z przyjaciółmi, z emocjami związanymi z robieniem pewnych rzeczy pierwszy raz - jak chociażby pierwsze samodzielne przepłynięcie długości basenu. I wcale się nie widzimy - takie chwile i miejsca zapamiętuje się na długo!

          • Szkolne koncerty

          • Sztuka - traktowana całościowo - ma jedną zadziwiającą cechę. Powstaje zarówno wtedy, kiedy człowiek jest szczęśliwy, tryska energią, entuzjazmem i radością życia, jak i wtedy, gdy znajduje się na dnie rozpaczy, kiedy pochłania go otchłań smutku, pokonuje go tak pięknie opisany przez Goethego Weltschmerz, kiedy nie widzi nawet iskierki nadziei na lepsze jutro. W obu zupełnie przeciwstawnych stanach powstawały cudowne wiersze, zapierające dech w piersach obrazy, poruszająca muzyka, hipotyzujące tańce.

            Mamy hymny pochwalne, opisujące epifaniczne wręcz doznania człowieka szczęśliwego, jak i niejedno studium smutku i upadku człowieka. W tańcu chociażby mamy smutny, przepełniony tęsknotą za czymś nieokreślonym, ale z pewnością nieosiągalnym, portugalski taniec fado, który jest zdolny niemal wyszarpać człowieka z radosnego stanu i pchnąć w odmętu smutny. Ale mamy także i takie tańce, które nawet największych ponuraków zmuszają do energicznego ruchu nóżką, do wprawienia ciała w delikatne, ale radosne podrygiwania. Taniec, ruch - to wszystko towarzyszy człowiekowi od zawsze, praktycznie przy każdej emocji. Chyba właśnie dlatego dzieci tak uwielbiają zajęcia taneczne "Hajdasz" - bo przez taniec można wyrazić praktycznie wszystko! Inaugurację naszych zajęć możemy więc uznać za udaną - dzieci zapatarzone śledziły każdy ruch artystów, bezwiednie ich naśladując. Z niecierpliwością czekamy na kolejne zajęcia - a noga podryguje nam w rytm trudnej do uchwycenia melodii.

          • Akademia Judo

          • W zdrowym ciele zdrowy duch! Prawdziwość tego przysłowia potwierdzą rzutccy młodzieńcy o atletycznych sylwetkach, zabiegane panie o - mimo wszystko - smukłej figurze, a także krewki dziadek z któregoś z łazarskich podwórek. Niektórzy całe przez całe lata próbują odkryć tajemnicę długowieczności, a tymczasem sprawa jest prosta - to ruch, to sport!

            To zdrowa konkurencja, powiększanie własnej sprawności i dbałość o jedyne narzędzie, które ma na służyć przez całe życie, a trudno je wymienić - nasze ciało. Dlatego każdy przejaw sportowej rywalizacji przyjmujemy z aplauzem i entuzjazmem. Szczególnie wtedy, jeśli w tym sporcie trzeba mieć jeszcze jasny umysł! A podobno połączenie tych dwóch rzeczy - sprawności i intelignecji - to kwintesencja judo. Kiedy więc nasi uczniowie garną się na zajęcia Akademii Judo, to kiwamy głową z uznaniem. Kto wie, może to w właśnie na macie w naszej szkole będzie ćwiczył kolejny Paweł Nastula? Z pewnością Was o tym poinformujemy!

          • Magia Łazarza

          • Podobno najtrudniej docenić jest piękno i wartość tego, co mamy najbliżej, bo szybko staje się to codzienne i zwykłe, przestaje robić na nas wrażenie, rozpalać wyobraźnię, budzić ciekawość. Prawdziwość tej smutnej skądinąd konstatacji z pewnością sprawdza się, kiedy mowa o dzielnicach i miastach, w których żyjemy - oswajamy je z niesamowitą prędkością, gdy codziennie przemierzamy je pieszo, tramwajem, samochodem. 

            Wtedy z reguły dostrzegamy jedyne praktyczne aspekty miejsca przez nas zamieszkiwanego, a raczej jego mankamenty - brak miejsc postojowych, brak ławek tam, gdzie aż chciałoby się przysiąść w ciepły, letni dzień, długie światła na najdłuższej arterii dzielnicy, która przecina ją bezboleśnie na pół, bałagan przy rynkowych stoiskach. W postrzeganiu tych najbliższych miejsc króluje pragmatyzm, a tym samym pozbawiamy ich całego uroku, tajemniczości i tego, co innych może pociągać. Przestajemy widzieć niesamowite, momumentalne momentami kamienice, zaułki pełne ciekawych historii, ukryte i nieoczywiste miejsca, które mogą zachwycić lub przerazić. Rzadziej też łączymy z tymi miejscami nasze emocje. Na szczęście jednak mamy jeszcze dzieci! A one postrzegają miejsca w zupełnie inny sposób - łączą je z zapachami, smakami, uczuciami. Gdy myślą o miejscu, będą raczej słyszały radosny śmiech podczas zabawy lub cudny zapach z pobliskiej piekarni, a nie zżymały się w myślach na płatną strefę parkingową, a to znacząca różnica! No chyba że przy dorosłych wspomnimy o tym, jak na dzielnicy bywało dawniej... O, wtedy już opowieściom nie będzie końca - "kiedyś było tutaj...", "tam chodziliśmy po szkole...". Dlatego właśnie zaprosiliśmy dzieci i dorosłych do wyjątkowego projektu - stworzenia międzypokoleniowej mapy Łazarza, żeby porównać, które miejsca są ważne dla naszych uczniów, a także ich rodziców i dziadków. Zaczęliśmy od rozmów z najmłodszymi i stworzenia rankingu najlepszych miejsc na Łazarzu. Dowiedzieliśmy się przy okazji wielu ciekawych rzeczy! Niebawem poznacie efekty... :)

          • Uważność przede wszystkim!

          • Po wakacjach, czasie totalnego odprężenia i relaksu, gdy często zdarzają nam się chwile błogiego zapomnienia, warto przypomnieć sobie kilka zasad, które mogą sprawić, że na co dzień będziemy choć trochę bezpieczniejsi.

            Jak mówili najstarsi Summerowie - życie to dżungla pełna czyhających niebezpieczeństw i prawdę mówiąc - niestety - niewiele od ich czasów się zmieniło. Żeby więc bez uszczerbku na zdrowiu przeżyć w tej dżungli, warto jest posłuchać specjalistów. Dlatego właśnie najmłodszych uczniów naszej szkoły, którzy z cierpliwością samurajów przyswajają sobie umiejętności survivalu, takie jak przechodzenie na odpowiednim świetle i rozpoznawanie podstawowych znaków, odwiedził strażnik miejski - nasz sensej w temacie przetrwania w mieście. Uczniowie osiągnęli tym samym kolejny etap wtajemniczenia i - jesteśmy pewni - będą dużo bezpieczniejsi na drodze!

          • Dawny Łazarz - 5.09.2017

          • Jeszcze nie zdążyliśmy zrobić porządnej rozgrzewki przed tym dziesięciomiesięcznym maratonem, a na szkolnych korytarzach już zaczęło się dziać! Zawitała do nas mobilna wystawa fotograficzna, która wzbudziła niemałe zainteresowanie, szczególnie wśród najmłodszych, bo zdjęcia przedstawiały coś, co lubimy najbardziej - zabawy!

            Jeszcze nie zdążyliśmy zrobić porządnej rozgrzewki przed tym dziesięciomiesięcznym maratonem, a na szkolnych korytarzach już zaczęło się dziać! Zawitała do nas mobilna wystawa fotograficzna, która wzbudziła niemałe zainteresowanie, szczególnie wśród najmłodszych, bo zdjęcia przedstawiały coś, co lubimy najbardziej - zabawy! Jakby tego było mało, pokazano tam ulubione zabawy naszych dziadków i rodziców. Wbrew temu, co niektórym mogło się wydać (jak to - zabawy bez telefonów i komputera? No way!), zabawy były porywające, kreatywne, rozgrzewające wyobraźnię. Można było bawić się w chowanego, ale też - jak podpowiadają nam twórcy wystawy - "w klipę, w klasy, cymbergaja, skakankę czy monety. W gumę, palanta albo gonito. W sztekla, w sera, halo hali, kraje miasta czy w wyścig pokoju". A przecież już same ich nazwy wzbudzają ciekawość, choć część z nich (co może wstyd przyznać) nic nam nie mówi. Dzieci wpatrywały się w te czarno-białe fotografie z zachwytem i fascynacją. Po korytarzach szeptano nawet, ni to z przerażeniem, ni to ze smutkiem, że może wtedy było lepiej i weselej. Z pewnością było inaczej! Za zaprezentowanie wystawy w naszej szkole dziękujemy osobom związanym ze Stowarzyszeniem "Wirtualny Łazarz", które stworzyło ją po długim i mozolnym badaniu prywatnych zbiorów. Dobrze było zobaczyć biało-czarny Łazarz!

          • Pierwszy dzwonek - 4.09.2017

          • Kalendarz był w tym roku na tyle łaskawy, że wakacje trwały jeszcze dłużej niż zwykle, choć - było widać to po Waszych twarzach, zdradził Was uśmiech i to charakterystyczne, radosne poddenerwowanie - wiele z Was nie mogło się doczekać, aż do ich uszu dotrze niesiony szkolnymi korytarzami dźwięk dzwonka. A w szkole - o! Wiele zmian - więcej klas, nowi nauczyciele, inne, groźnie brzmiące przedmioty (fizyka, chemia - na sam dźwięk tych słów można dostać gęsiej skórki!). I tylko jedna rzecz pozostaje niezmienna - od tej pory w szkole rzadko będzie cicho. Witaj, nowy roku szkolny. Bądź dla nas dobry!

    • Kontakty

      • Szkoła Podstawowa nr 9 im. dra Franciszka Witaszka w Poznaniu, ul. Łukaszewicza 9/13
      • 0 61 866-33-65

        sekretariat - 512 085 001,
        pedagodzy - 780 714 932,
        kierownik gospodarcza - 533 431 515
      • ul. Łukaszewicza 9/13, 60 - 726 Poznań
        Poland
  • Galeria zdjęć

      brak danych